Z serca mego pieśni…

         montaż poetycko – muzyczny poświęcony Adamowi Mickiewiczowi

 

            W scenariuszu przeznaczonym do realizacji w szkole gimnazjalnej wykorzystano następujące pozycje:

Mickiewicz Adam, Dzieła poetyckie, Warszawa 1982. Czytelnik

Lewicka Anna, Z młodych lat wieszcza, Warszawa [bez roku wydania]. Wydawczyni i redaktorka Janina Kwiatkowska.

Różewicz Tadeusz, *** Mija 150 lat…, „Polityka” 2005 nr 49.

Inglot Jacek, Zrozumieć Mickiewicza, Wrocław 1996. Wydawnictwo Astrum.

 

Recytacji utworów może towarzyszyć odpowiednio dobrana i wkomponowana w całość muzyka. Proponujemy m.in. utwory instrumentalne w wykonaniu Richarda Claydermana, duetu fortepianowego Marek i Wacek, muzykę do filmu „Podwójne życie Weroniki” skomponowaną przez Zbigniewa Preisnera oraz utwory „Dziecięcy świat” i „Na koniec” z płyty „End”       w wykonaniu zespołu Varius Manx, a także wybrane kompozycje grupy Era (płyta 2).

 

Narrator:

            W poezji znajdujemy tyle piękna, ile pragniemy odczuć. Jeśli to pragnienie jest

 w Was obecne, drodzy sympatycy szkolnych „Biesiad Poetyckich”, zapraszamy dziś do odkrywania skarbów artystycznych w twórczości polskiego poety, Adama Mickiewicza.   

Zapraszamy do podróży po świecie jego zabawnych bajek, niesamowitych, pełnych grozy ballad, zajrzymy również do krainy uczuć i wielkich miłości. Chcemy zaprezentować utwory znane Wam chociażby z lekcji języka polskiego, ale i takie, których nie znajdziecie w szkolnych podręcznikach. Podobno wielkiego poety nie można przeczytać raz na zawsze. Za każdym razem, kiedy wczytujemy się w znane już teksty, odsłaniają one nowe, przedtem niedostrzeżone uroki.

            Mamy nadzieję, że choć od czasu powstawania tych utworów dzieli nas prawie dwieście lat, dzisiejsze spotkanie z poezją Mickiewicza pomoże Wam postrzegać ją nie jako zabytek języka polskiego, lecz jako wciąż aktualną nowość czytelniczą.

            Spróbujmy więc dziś wspólnie z poetą odbyć wędrówkę w czasie i przestrzeni. Przenieśmy się do epoki, w której żył i tworzył, odwiedźmy miejsca, w których mieszkał lub bywał.

 

Recytator:

Kraj lat dziecinnych! On zawsze zostanie

Święty i czysty jak pierwsze kochanie,

Nie zaburzony błędów przypomnieniem,

Nie podkopany nadziei złudzeniem

Ani zmieniony wypadków strumieniem.

Gdziem rzadko płakał, a nigdy nie zgrzytał,

Te kraje rad bym myślami powitał:

Kraje dzieciństwa, gdzie człowiek po świecie

Biegł jak po łące, a znał tylko kwiecie

Miłe i piękne, jadowite rzucił,

Ku pożytecznym oka nie odwrócił.

 

Ten kraj szczęśliwy, ubogi i ciasny,

Jak świat jest boży, tak on był nasz własny!

Jakże tam wszystko do nas należało!

Jak pomnim wszystko, co nas otaczało:

Od lipy, która koroną wspaniałą

Całej wsi dzieciom użyczała cienia,

Aż do każdego strumienia, kamienia,

Jak każdy kątek ziemi był znajomy

Aż po granicę, po sąsiadów domy.

 

Narrator:

            Pamięć szczęśliwego, „sielskiego i anielskiego” dzieciństwa stanowiła wielkie bogactwo w życiu poety – tułacza, wędrowca z przymusu. Była zawsze obiektem tęsknoty, ale też źródłem siły, nadziei i natchnienia poetyckiego. Nie mogąc oderwać pamięci i myśli od kraju lat dziecinnych, przez całe życie myślał, czuł i tworzył jak Polak znad Niemna.

Recytator:

            Niemnie, domowa rzeko moja,

            gdzie są wody,

            które niegdyś czerpałem w niemowlęce dłonie.

            Na których potem w dzikie pływałem ustronie

            sercu niespokojnemu szukając ochłody.

Adam Mickiewicz:

            Dom mój rodzinny, pokryty słomianą strzechą, stał w Zaosiu pośród łąk i pól, niedaleko gościńca. Poza domem mieszkalnym były zabudowania gospodarskie. Między nimi stał też „świronek”, czyli po prostu stary, drewniany spichlerz. Na jego strychu, jako mały chłopiec, najbardziej lubiłem się bawić. Przesiadywałem tam zwłaszcza w pochmurne i słotne dni. Wszystkie budynki naszego zaścianka przebudowano, tylko „świronek” nadal jest ten sam. Pamiętam zwłaszcza jedną moją ulubioną zabawę z dzieciństwa, o której chciałbym Wam opowiedzieć. Pani matka, według ówczesnej mody, nosiła suknie z długimi trenami ciągnącymi się po ziemi. Na owych trenach uwielbiałem podróżować. Wyobrażałem sobie, że jestem w dalekich krajach, że płynę w łodzi po morzu albo pędzę saniami przez stepy.

 

            SCENKA:

(Pani Mickiewiczowa robi konfitury, Adaś skrada się, wskakuje na tren sukni)

 

Mama: Adasiu, znów jeździsz na mojej sukni.

Adaś:   Ależ mamo, ja płynę!

Mama: Dokąd płyniesz?

Adaś:   Daleko, daleko…

(wchodzi ojciec Adama z otwartą książką)

Ojciec: Posłuchaj, Basiu, jakie piękne rytmy znalazłem!

 

Serce roście patrząc na te czasy!

Mało przed tym gołe były lasy,

Śnieg na ziemi wysszej łokcia leżał,

A po rzekach wóz nacięższy zbieżał.

 

Teraz drzewa liście na się wzięły,

Polne łąki pięknie zakwitnęły;

Lody zeszły, a po czystej wodzie

Idą statki i ciosane łodzie.

 

(podczas czytania Adaś schodzi z sukni, staje naprzeciw ojca i uważnie słucha)

 

Mama:  To piękne, bardzo piękne!

Ojciec:  Zgadnij, Basiu, kto ułożył te rytmy? A, nie wiesz? Wstydź się! Toż to Jan z Czarnolasu! (wychodzi, zasłuchany chłopiec nadal tkwi w bezruchu; mama to spostrzega)

Mama:  Oj, Adasiu, Adasiu, co też z ciebie wyrośnie? Jesteś jeszcze taki mały, a jakże mocno już czujesz poezję! A teraz idź trochę do ogrodu. Taka ładna dziś pogoda.

 

Narrator:

            Pierwszy utwór poetycki Adama był, jak mówi anegdota, zabawnym figlem koleżeńskim. Jedenastoletni Adam siedział w nowogródzkiej szkole Dominikanów w jednej ławce          z kolegą Steckiewiczem. Obaj chłopcy zajęci byli rozmową i w dodatku obaj nie najlepiej przygotowani. Profesor zauważył nieuwagę uczniów.

 

            SCENA W SZKOLE

 

Profesor:  Steckiewicz! Co mieliśmy na dzisiaj?

Podpowiedź kogoś z klasy: O Asyryjczykach, Medach, Persach.

Steckiewicz:(powtarza jw.)

(Chwila ciszy, Steckiewicz niby przypadkiem potknął się w ławce i szturchnął w bok Adama, po czym Adam zaczął mówić, a Steckiewicz powtarzać za nim po jednym wersie)

            Niedaleko Damaszku…

            Siedział diabeł na daszku…

            W kapeluszu czerwonym…

            Kwiateczkami upstrzonym…

(wszyscy, z prof. włącznie,  zaczynają się śmiać)

Narrator:

            Cała klasa i profesor wybuchnęli śmiechem. Nie myśleli wtedy, że czterowiersz ten, sklecony naprędce i niemal bez zastanowienia, przetrwa wieki całe jako pierwszy utwór ich szkolnego kolegi.

 

            Mickiewiczowska Litwa, zwłaszcza okolice Nowogródka, rodzinne strony poety, to kraj tajemniczy i trochę niesamowity. Pełno tam gęstych, nieprzebytych borów, niedostępnych mokradeł i trzęsawisk, a także urzekających jezior. Według wierzeń tamtejszego ludu, dzikie leśne ostępy, prócz zwierząt, zamieszkują niesamowite istoty z „innego” świata: strzygi, upiory, rusałki. Lasy i mroczne tonie jezior kryły swe tajemnice, o których ludzie opowiadali sobie przekazywane z pokolenia na pokolenie legendy.

            W długie, zimowe wieczory, gdy na dworze wicher jęczał, a deszcz dzwonił o rynny, Adam słuchał opowiadań dwojga starych sług, którzy służyli w ich domu. Oboje znali mnóstwo baśni i pamiętali stare podania ludu litewskiego, wierzyli w gusła i zabobony. Całymi wieczorami snuli baśnie o rusałkach, o zatopionym mieście, o upiorach, o duchach, o zbójcach  i o starych, pogańskich obrzędach.

 

 

 

 

Recytator:

            Świteź

Ktokolwiek będziesz w nowogródzkiej stronie,
Do Płużyn ciemnego boru
Wjechawszy, pomnij zatrzymać twe konie,
Byś się przypatrzył jezioru.
            Świteź tam jasne rozprzestrzenia łona,
            W wielkiego kształcie obwodu,
            Gęstą po bokach puszczą oczerniona
            A gładka jak szyba lodu.
Jeżeli nocną przybliżysz się dobą
I zwrócisz ku wodom lice,
Gwiazdy nad tobą i gwiazdy pod tobą,
I dwa obaczysz księżyce.
             Niepewny, czyli szklanna spod twej stopy
            Pod niebo idzie równina,
            Czyli też niebo swoje szklanne stropy
            Aż do nóg twoich ugina:
Gdy oko brzegów przeciwnych nie sięga,
Dna nie odróżnia od szczytu,
Zdajesz się wisieć w środku niebokręga,
W jakiejś otchłani błękitu.
            Tak w noc, pogodna jeśli służy pora,
            Wzrok się przyjemnie ułudzi;
            Lecz żeby w nocy jechać do jeziora,
            Trzeba być najśmielszym z ludzi.
Bo jakie szatan wyprawia tam harce!
Jakie się larwy szamocą!
Drżę cały, kiedy bają o tym starce,
I strach wspominać przed nocą.
            Nieraz śród wody gwar jakoby w mieście,
            Ogień i dym bucha gęsty,
            I zgiełk walczących, i wrzaski niewieście,
            I dzwonów gwałt, i zbrój chrzęsty.
Nagłe dym spada, hałas się uśmierza,
Na brzegach tylko szum jodły,
W wodach gadanie cichego pacierza
I dziewic żałośne modły.
            Co to ma znaczyć? - różni różnie plotą,
            Cóż, kiedy nie był nikt na dnie;
            Biegają wieści pomiędzy prostotą,
            Lecz któż z nich prawdę odgadnie?

 

Narrator:

            Rok 1812 był rokiem wielkiego smutku, ale i wielkiej radości dla Adama Mickiewicza: zanim nastała wiosna, zmarł jego ojciec. Podczas gdy rodzina była pogrążona w żałobie, w ich małym miasteczku wrzało jak w ulu, zbliżała się armia Napoleona. Oddziały moskiewskie opuszczały w pośpiechu Nowogródek, a wkrótce wkroczyły u boku armii napoleońskiej oddziały polskie pod wodzą księcia Józefa Poniatowskiego. Towarzyszyła temu wydarzeniu radość i nadzieja wszystkich Polaków.

 

Recytator:

O roku ów! kto ciebie widział w naszym kraju!

Ciebie lud zowie dotąd rokiem urodzaju,

A żołnierz rokiem wojny; dotąd lubią starzy

O tobie bajać, dotąd pieśń o tobie marzy.

Z dawna byłeś niebieskim oznajmiony cudem

I poprzedzony głuchą wieścią między ludem;

Ogarnęło Litwinów serca z wiosny słońcem

Jakieś dziwne przeczucie, jak przed świata końcem,

Jakieś oczekiwanie tęskne i radosne.

 

O wiosno! kto cię widział wtenczas w naszym kraju,

Pamiętna wiosno wojny, wiosno urodzaju!

O wiosno! kto cię widział, jak byłaś kwitnąca

Zbożami i trawami, a ludźmi błyszcząca,

Obfita we zdarzenia, nadzieją brzemienna!

Ja ciebie dotąd widzę, piękna maro senna!

Urodzony w niewoli, okuty w powiciu,

Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu.

 

Narrator:       

Było to w końcu sierpnia 1815 roku. Adam opuszczał mury nowogródzkiej szkoły

z patentem, który oznajmiał: „…wszem, wobec i każdemu z osobna, komu by o tym wiedzieć należało, iż pan Adam Mickiewicz w Publicznej Szkole Nowogródzkiej do klasy szóstej uczęszczał, do wszystkich nauk pilnie się przykładał i nic przeciwnego obyczajności nie popełnił, lecz owszem, nieskazitelnością obyczajów przyświecał”.

            Z taką opinią i świadectwem ukończenia szkoły wyruszał teraz na Uniwersytet Wileński z błogosławieństwem Matki i jedenastoma dukatami na drogę. Ten fakt zamykał w jego życiu okres beztroskiego dzieciństwa w domu rodzinnym.

            Po śmierci matki rodzinne gniazdo opustoszało.

Recytator:

                        Dziady cz. IV (fr.)

Niedawno odwiedzałem dom nieboszczki matki,
Ledwie go poznać mogłem! już ledwie ostatki!
Kędy spojrzysz, - rudera, pustka i zniszczenie!
Z płotów koły, z posadzek wyjęto kamienie,
Dziedziniec mech zarasta, piołun, ostu zioła,
Jak na smętarzu w północ, milczenie dokoła!

 

Narrator:

W Wilnie znalazł Mickiewicz grono przyjaciół. Byli wśród nich Czeczot, Jeżowski, Malewski, Pietraszkiewicz i Zan. Gromadka ta zawiązała stowarzyszenie „Filomatów”, tzn. Przyjaciół Nauki. Podczas pobytu w Tuchanowiczach, u swego uniwersyteckiego kolegi Michała Wereszczaki, poznał jego siostrę Marylę, którą pokochał gorąco. Ale panna była bogata, młodzieniec ubogi, więc milczał o tej miłości i czekał.

 

Recytator:

Mówię z sobą, z drugimi plączę się w rozmowie,
Serce bije gwałtownie, oddechem nie władnę,
Iskry czuję w źrenicach, a na twarzy bladnę;
Niejeden z obcych głośno pyta o me zdrowie

Albo o mym rozumie coś na ucho powie.
Tak cały dzień przemęczę; gdy na łoże padnę
W nadziei, że snem chwilę cierpieniom ukradnę,
Serce ogniste mary zapala w mej głowie.

Zrywam się, biegę, składam na pamięć wyrazy,
Którymi mam złorzeczyć okrucieństwu twemu,
Składane, zapomniane po milijon razy.

Ale gdy ciebie ujrzę, nie pojmuję, czemu
Znowu jestem spokojny, zimniejszy nad głazy,
Aby goreć na nowo - milczeć po dawnemu.

 

Recytator:

Niepewność

 

Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę,

Nie tracę zmysłów, kiedy cię zobaczę;

Jednakże gdy cię długo nie oglądam,

Czegoś mi braknie, kogoś widzieć żądam;

I tęskniąc sobie zadaję pytanie:

Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?

 

Gdy z oczu znikniesz, nie mogę ni razu

W myśli twojego odnowić obrazu?

Jednakże nieraz czuję mimo chęci,

Że on jest zawsze blisko mej pamięci.

I znowu sobie powtarzam pytanie:

Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?

 

Recytator:

Do M***

 

Precz z moich oczu!... posłucham od razu,

Precz z mego serca!... i serce posłucha,

Precz z mej pamięci!... nie tego rozkazu

Moja i twoja pamięć nie posłucha.

 

Jak cień tym dłuższy, gdy padnie z daleka,

Tym szerzej koło żałobne roztoczy, -

Tak moja postać, im dalej ucieka,

Tym grubszym kirem twą pamięć pomroczy.

 

Na każdym miejscu i o każdej dobie,

Gdziem z tobą płakał, gdziem się z tobą bawił,

Wszędzie i zawsze będę ja przy tobie,

Bom wszędzie cząstkę mej duszy zostawił…

 

Recytator:

                        Dziady cz.IV (fr.)

Kobieto! puchu marny! ty wietrzna istoto!
Postaci twojej zazdroszczą anieli,
A duszę gorszą masz, gorszą niżeli!...
Przebóg! tak ciebie oślepiło złoto!
I honorów świecąca bańka, wewnątrz pusta!
Bodaj!... Niech, czego dotkniesz, przeleje się w złoto;
Gdzie tylko zwrócisz serce i usta,
Całuj, ściskaj zimne złoto!
Ja, gdybym równie był panem wyboru,
I najcudniejsza postać dziewicza,
Jakiej Bóg dotąd nie pokazał wzoru,
Piękniejsza niżli aniołów oblicza,
Niżli sny moje, niżli poetów zmyślenia,
Niżli ty nawet... oddam ją za ciebie,
Za słodycz twego jednego spojrzenia!
Ach, i gdyby w posagu
Płynęło za nią wszystkie złoto Tagu,
Gdyby królestwo w niebie,
Oddałbym ją za ciebie!
             A ty sercem oziębłym, obojętną twarzą,
             Wyrzekłaś słowo mej zguby
             I zapaliłaś niecne ogniska,
             Którymi łańcuch wiążący nas pryska,
             Które się wiecznym piekłem między nami żarzą,
             Na moje wieczne męczarnie!
             Zabiłaś mię, zwodnico! Nieba cię ukarzą,

 

Recytator:

            Dziady cz. IV (fr.)

 

Kamienni ludzie! wy nie wiecie,
Jak ciężka śmierć pustelnika!
Konając patrzy na świat, sam jeden na świecie!
Dłoń mu przychylna powiek nie zamyka!
Żałobne grono łoża nie otoczy,
Nikt nie pójdzie za trumną do wieczności domu,
Garsteczki piasku nie rzuci na oczy,
Zapłakać nie masz komu!
O, gdybym mógł choć przez sen pokazać się tobie,
Gdybyś na mojej pamiątkę męki
Jeden przynajmniej dzionek chodziła w żałobie,
Przypięła jednę czarną wstążkę do sukienki!...
Może spojrzysz ukradkiem... i łezka boleści...
I pomyślisz westchnąwszy: ach, on mię tak kochał!
Stój, stój, żałosne pisklę!... precz, wrzasku niewieści!
Będęż, jak dziecko szczęścia, umierając szlochał?
Wszystko mi, wszystko niebiosa wydarły,
Lecz reszty dumy nie mogą odebrać!
Żywy, o nic przed nikim nie umiałem żebrać,
Żebrać litości nie będę umarły!
Rób, co chcesz, jesteś woli swojej panią.
Zapomnij!... ja zapomnę!
wszak już zapomniałem?
Jej rysy... coraz ciemniej..., tak, już się zatarły!
Już ogarniony wieczności otchłanią
Doczesnym pogardzam szałem...

Ach, wzdycham! czegoż wzdycham? ha! westchnąłem za nią,
Nie! nie mogę zapomnieć o niej i umarły.
Wszakże ją widzę, wszak tu, o, tu stoi!

 

Płacze nade mną... jaka łezka szczera!
Płacz, moja luba, twój Gustaw umiera!
No, dalej, śmiało, Gustawie!
Nie bój się, luba, on się nic nie boi!
Czego żałujesz, on nic z sobą nie zabiera!
Tak! wszystko! wszystko tobie zostawię,
Zostawię życie, i świat, i rozkosze,
I twego!... wszystko... o nic... ani łzy nie proszę!

Słuchaj ty... jeśli cię kiedy obaczy...
Pewna nadludzka dziewica... kobiéta,
I jeśli ciebie zapyta,
Z czego umarłem? nie mów, że z rozpaczy;
Powiedz, że byłem zawsze rumiany, wesoły,
Żem ani wspomniał nigdy o kochance,
Że sobie grałem w karty, piłem z przyjacioły...
Że ta pijatyka... tańce...
Że mi się w tańcu... ot skręciła noga.
Z tego umarłem...

 

Narrator:

Smutne i chmurne dni pędził poeta w Kownie, oddalony od rodziny, przyjaciół, zrozpaczony po stracie Maryli. Podczas samotnie spędzanych wieczorów odżyły wysłuchane       w dzieciństwie w czeladnej izbie baśnie i podania, a każde z owych opowiadań zaczęło nabierać pod piórem Mickiewicza nowego blasku. Z tych podań, bajań i wierzeń powstał pierwszy tom poezji, zawierający ballady. Gdy tomik ten ukazał się, krzyknęli na autora starsi pisarze, ze baje o gusłach, dziwach i czarach, potępili utwory i autora, ale młodzież rozchwytywała tę poezję.

Recytator:

 

Świtezianka

 

Jakiż to chłopiec piękny i młody?

Jaka to obok dziewica?

Brzegami sinej Świtezi wody

Idą przy świetle księżyca.

Ona mu z kosza daje maliny,

A on jej kwiatki do wianka;

Pewnie kochankiem jest tej dziewczyny,

Pewnie to jego kochanka.

Każdą noc prawie, o jednej porze,

Pod tym się widzą modrzewiem.

Młody jest strzelcem w tutejszym borze,

Kto jest dziewczyna? - ja nie wiem.

 Skąd przyszła? - darmo śledzić kto pragnie,

Gdzie uszła? - nikt jej nie zbada.

Jak mokry jaskier wschodzi na bagnie,

Jak ognik nocny przepada.

Powiedz mi, piękna, luba dziewczyno,

Na co nam te tajemnice,

Jaką przybiegłaś do mnie drożyną?

Gdzie dom twój, gdzie są rodzice?

 

Zawszeż po kniejach jak sarna płocha,

Jak upiór błądzisz w noc ciemną?

Zostań się lepiej z tym, kto cię kocha,

Zostań się, o luba! ze mną.

Stój, stój - odpowie - hardy młokosie,

Pomnę, co ojciec rzekł stary:

Słowicze wdzięki w mężczyzny głosie,

A w sercu lisie zamiary.

Więcej się waszej obłudy boję,

Niż w zmienne ufam zapały,

Może bym prośby przyjęła twoje;

Ale czy będziesz mnie stały?

Chłopiec przyklęknął, chwycił w dłoń piasku,

Piekielne wzywał potęgi,

Klął się przy świętym księżyca blasku,

Lecz czy dochowa przysięgi?

 

(…)Zapomniał strzelec o swej dziewczynie,

Przysięgą pogardził świętą,

Na zgubę oślep bieży w głębinie,

Nową zwabiony ponętą.

I już dłoń śnieżną w swej ciśnie dłoni,

W pięknych licach topi oczy,

Ustami usta różane goni

I skoczne okręgi toczy.

 Wtem wietrzyk świsnął, obłoczek pryska,

Co ją w łudzącym krył blasku;

Poznaje strzelec dziewczynę z bliska,

Ach, to dziewczyna spod lasku!

A gdzie przysięga? gdzie moja rada?

Wszak kto przysięgę naruszy,

Ach, biada jemu, za życia biada!

I biada jego złej duszy!

Słyszy to strzelec, błędny krok niesie,

Błędnymi rzuca oczyma;

A wicher szumi po gęstym lesie,

Woda się burzy i wzdyma.

 Burzy się, wzdyma i wre aż do dna,

Kręconym nurtem pochwyca,

Roztwiera paszczę otchłań podwodna,

Ginie z młodzieńcem dziewica.

 

Recytator:

Lilije

 

Zbrodnia to niesłychana,

Pani zabija pana;

Zabiwszy grzebie w gaju,

Na łączce przy ruczaju,

Grób liliją zasiewa,

Zasiewając tak śpiewa:

Rośnij kwiecie wysoko,

Jak pan leży głęboko;

Jak pan leży głęboko,

Tak ty rośnij wysoko.

Potem cała skrwawiona,

Męża zbójczyni żona,

Bieży przez łąki, przez knieje,

I górą, i dołem, i górą;

Zmrok pada, wietrzyk wieje;

Ciemno, wietrzno, ponuro.

Wrona gdzieniegdzie kracze

I puchają puchacze.

Bieży w dół do strumyka,

Gdzie stary rośnie buk,

Do chatki pustelnika,

Stuk stuk, stuk stuk.

Kto tam? - spadła zapora,

Wychodzi starzec, świeci;

Pani na kształt upiora

Z krzykiem do chatki leci.

Ha! ha! zsiniałe usta,

Oczy przewraca w słup,

Drżąca, zbladła jak chusta;

Ha! mąż, ha! trup!

- Niewiasto, Pan Bóg z tobą,

Co ciebie tutaj niesie,

Wieczorną słotną dobą,

Co robisz sama w lesie?"

- Nie dochowałam wiary,

Ach! biada mojej głowie!

Król srogie głosi kary;

Powrócili mężowie.

 Ha! ha! mąż się nie dowie!

Oto krew! oto nóż!

Po nim już, po nim już!

Starcze, wyznałam szczerze.

Ty głoś świętymi usty,

Jakie mówić: pacierze,

Gdzie mam iść na odpusty.

Ach, pójdę aż do piekła,

Zniosę bicze, pochodnie,

Byleby moję zbrodnię

Wieczysta noc powlekła.

 - Niewiasto, - rzecze stary -

Więc ci nie żal rozboju,

Ale tylko strach kary?

Idźże sobie w pokoju,

Rzuć bojaźń, rozjaśń lica,

Wieczna twa tajemnica.

Bo takie sądy boże,

Iż co ty zrobisz skrycie,

Mąż tylko wydać może;

A mąż twój stracił życie.

Pani z wyroku rada,

Jak wpadła, tak wypada;

Bieży nocą do domu

Nic nie mówiąc nikomu.

Stoją dzieci przed bramą,

Mamo, - wołają - Mamo!

A gdzie został nasz tato?

- Nieboszczyk? co? wasz tato? -

Nie wie, co mówić na to.

- Został w lesie za dworem,

Powróci dziś wieczorem.

 

Narrator:

            Po pierwszym tomiku wydał kolejny, zawierający dwa dłuższe utwory: „Grażynę” oraz „Dziadów” część drugą i czwartą. I do nich także zaczerpnął poeta treści z legend ludu litewskiego. Istnieje tam podanie, że duchy niektórych ludzi mogą być uwolnione od pokuty poprzez ofiary żyjących. W starej, pogańskiej Litwie istniał dzień poświęcony pamięci zmarłych przodków, czyli dziadów. W tym dniu ludzie szli na cmentarze, wywoływali duchy zmarłych i składali im ofiary. Takie sceny przedstawił Mickiewicz w II części „Dziadów”.

 

Recytator:

Zosia

Na głowie mam kraśny wianek,
W ręku zielony badylek,
Przede mną bieży baranek,
Nade mną leci motylek.

Tak, Zosią byłam, dziewczyną z tej wioski,
Imię moje u was głośne,
Że chociaż piękna, nie chciałam zamęścia
I dziewiętnastą przeigrawszy wiosnę,
Umarłam nie znając troski
Ani prawdziwego szczęścia.
Żyłam na świecie; lecz, ach! nie dla świata!
Myśl moja, nazbyt skrzydlata,
Nigdy na ziemskiej nie spoczęła błoni.
Za lekkim zefirkiem goni,
Za muszką, za kraśnym wiankiem,
Za motylkiem, za barankiem;
Ale nigdy za kochankiem.
Pieśni i fletów słuchałam rada:
Często, kiedy sama pasę,
Do tych pasterzy goniłam stada,
Którzy mą wielbili krasę;
Lecz żadnego nie kochałam.
Za to po śmierci nie wiem, co się ze mną dzieje,
Nieznajomym ogniem pałam;
Choć sobie igram do woli,
Latam, gdzie wietrzyk zawieje,
Nic mię nie smuci, nic mię nie boli,
Jakie chcę, wyrabiam cuda.
Przędę sobie z tęczy rąbki,
Z przezroczystych łez poranku
Tworzę motylki, gołąbki.
Przecież nie wiem, skąd ta nuda:
Wyglądam kogoś za każdym szelestem,
Ach, i zawsze sama jestem!
Przykro mi, że bez ustanku
Wiatr mną jak piórkiem pomiata.
Nie wiem, czy jestem z tego, czy z tamtego świata.
Gdzie się przybliżam, zaraz wiatr oddali,
Pędzi w górę, w dół, z ukosa:
Tak pośród pierzchliwej fali
Wieczną przelatując drogę,
Ani wzbić się pod niebiosa,
Ani ziemi dotknąć nie mogę.

Recytatorzy:

Nauki moralne z II cz. „Dziadów”

Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według Bożego rozkazu:
Kto nie dotknął ziemi ni razu,
Ten nigdy nie może być w niebie.

 

Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według Bożego rozkazu:
Kto nie doznał goryczy ni razu,
Ten nie dozna słodyczy w niebie.

 

Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według Bożego rozkazu:

Kto za życia choć raz był w niebie

Ten po śmierci nie trafi od razu.

 

Narrator:

            Powrót do Wilna znów zbliżył Adama do przyjaciół za związku Filomatów. Niestety, gubernator Litwy, Nowosilcow zarządził śledztwo, wykrył istniejące pomiędzy studentami tajne stowarzyszenie i ukarał ich. Wyrok, skazujący Mickiewicza na wywiezienie w głąb Rosji zapadł i poeta opuścił swą domową ojczyznę, aby jej nigdy więcej nie ujrzeć. W 1824 roku, w kilka godzin po odebraniu rozkazu oddalenia się z Litwy, pisał dla swojej przyjaciółki na pożegnanie:

 

Recytator:

W imionniku S.B.
Jaśniały chwile szczęśliwsze, niestety!
Kiedy na błoniach był kwiatów dostatek,
Kiedy mi było łatwiej o bukiety

Niżeli teraz o kwiatek.
            Ryknęły burze, ciągłe leją słoty,
            Trudno wynaleźć na ojczystej błoni,
            Trudno wynaleźć, gdzie kwiat błyskał złoty,

Listka dla przyjaznej dłoni.
Co wynalazłem, niech tobie poświęcę,
Racz wdzięcznie przyjąć, chociażby z tej miary,
Że był ten listek w przyjacielskiej ręce,

Że to ostatnie są dary.

 

Narrator:

            Kazano mu najpierw mieszkać w Moskwie, później przeniesiono go do Odessy. Stamtąd w towarzystwie jednego z przyjaciół udał się na wycieczkę w stepy. Dziwnie bliskie wydały mu się ogromne przestrzenie stepowe. W kojącej ciszy myśl poety biegła ku rodzinnym stronom:

 

Recytator:

            Stepy Akermańskie

Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi;
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,
Omijam koralowe ostrowy burzanu.
            Już mrok zapada, nigdzie drogi ni kurchanu,
            Patrzę w niebo, gwiazd szukam, przewodniczek łodzi;
            Tam z dala błyszczy obłok? tam jutrzenka wschodzi?
            To błyszczy Dniestr, to wzeszła lampa Akermanu.
Stójmy! - jak cicho! - słyszę ciągnące żurawie,
Których by nie dościgły źrenice sokoła;
Słyszę, kędy się motyl kołysa na trawie,
Kędy wąż śliską piersią dotyka się zioła.
W takiej ciszy! - tak ucho natężam ciekawie,
Że słyszałbym głos z Litwy. - Jedźmy, nikt nie woła!

Recytator:

Pielgrzym

 

U stóp moich kraina dostatków i krasy,

Nad głową niebo jasne, obok piękne lice;

Dlaczegoż stąd ucieka serce w okolice

Dalekie, i - niestety! jeszcze dalsze czasy?

            Litwo! piały mi wdzięczniej twe szumiące lasy

Niż słowiki Bajdaru, Salhiry dziewice,

I weselszy deptałem twoje trzęsawice

Niż rubinowe morwy, złote ananasy.

Tak daleki! tak różna wabi mię ponęta;

Dlaczegoż roztargniony wzdycham bez ustanku

Do tej, którą kochałem w dni moich poranku?

            Ona w lubej dziedzinie, która mi odjęta,

Gdzie jej wszystko o wiernym powiada kochanku,

Depcąc świeże me ślady czyż o mnie pamięta?

 

Narrator:

Wkrótce z Odessy przesiedlono go do Petersburga.

 

 

 

 

Recytator:

Dumania w dzień odjazdu

 

Skąd mi tu żal niewczesny? - Staję u podwojów. -
Raz jeszcze do samotnych wracam się pokojów,
Jakbym czegoś zapomniał; - wzrok mój obłąkany
Jeszcze wraca się żegnać przyjacielskie ściany.

(…)Bliski ranek. Czekają woźnice natręty.
Bierzcie te kilka książek i te drobne sprzęty.
Idźmy! Jak nie witany przestąpiłem progi,
Tak odjeżdżam: nikt dobrej nie życzy mi drogi.

 

Narrator:

Ostrzeżony w porę o zamiarze uwięzienia go przez władze rosyjskie, zdołał, dzięki pomocy przyjaciół, wydostać się za granicę i rozpoczął pasmo podróży po Europie, znacząc miejsca swojego pobytu kolejnymi utworami. Na postoju w alpejskiej wiosce Splugen zrodził się piękny wiersz, ostatni wiersz do Maryli:

 

Recytator:

           

Nigdy, więc nigdy z tobą rozstać się nie mogę!

Morzem płyniesz i lądem idziesz za mną w drogę,

Na lodowiskach widzę błyszczące twe ślady

I głos twój słyszę w szumie alpejskiej kaskady,

I włosy mi się jeżą, kiedy się oglądam,

I postać twoję widzieć lękam się i żądam.

Niewdzięczna! Gdy ja dzisiaj, w tych podniebnych górach.

Spadający w otchłanie i niknący w chmurach,

Wstrzymuję krok, wiecznymi utrudzony lody.

I oczy przecierając z lejącej się wody,

Szukam północnej gwiazdy na zamglonym niebie,

Szukam Litwy i domku twojego, i ciebie;

Niewdzięczna! może dzisiaj, królowa biesiady,

Ty w tańcu rej prowadzisz wesołej gromady,

Lub może się nowymi miłostkami bawisz,

Lub o naszych miłostkach śmiejąca się prawisz,

Powiedz, czyś ty szczęśliwsza, że ciebie poddani,

Niewolnicze schylając karki, zowią Pani!

Że cię rozkosz usypia i wesołość budzi,

I że cię nawet żadna pamiątka nie nudzi?

Czy byłabyś szczęśliwsza, gdybyś, moja miła,

Wiernego ci wygnańca przygody dzieliła?

Ach! Ja bym cię za rękę po tych skałach wodził,

Ja bym trudy podróżne piosenkami słodził,

Ja bym pierwszy w ryczące rzucał się strumienie

I pod twą nóżkę z wody dostawał kamienie.

I przeszłaby twa nóżka wodą nie dotknięta,

A całowaniem twoje ogrzałbym rączęta.

Spoczynek by nas czekał pod góralską chatą:

Tam zwleczoną z mych barków okryłbym cię szatą,

A ty byś przy pasterskim usiadłszy płomieniu

Usnęła i zbudziła na moim ramieniu.

 

Narrator:

Prawie cztery miesiące trwał pobyt poety w Dreźnie. Pracował w tym czasie nad ostatecznym ustaleniem tekstu „Reduty Ordona” i przekładał na język polski utwór angielskiego poety, Byrona (Bajrona). Nie dokończył tej pracy, bo któregoś dnia pod koniec marca, wróciwszy do domu z kościoła, uczuł, że „bania z poezją” rozbiła się nad nim i wtedy zaczął pisać III część „Dziadów”, z której pochodzi m.in. fragment nazwany „Widzeniem Ewy”.

 

Recytator:

Deszczyk: tak świeży, miły, cichy jak rosa,

I skąd ten deszczyk - tak czyste niebiosa,

Jasne niebiosa! -

Krople zielone, kraśne - trawki, równianki,

Róże, lilije, wianki

Obwijają mię wkoło. - Ach, jaki sen wonny,

Sen lekki, słodki - oby był dozgonny.

Różo błyszcząca, słoneczna,

Lilijo przeczysta, mleczna!

Ty nie z ziemi - tam rosłaś, nad białym obłokiem.

Narcyzie, jakim śnieżnym patrzysz na mnie okiem;

A te błękitne kwiaty pamiątek,

Jak źrenice niewiniątek -

Poznałam - kwiatki moje - sama polewałam,

W moim ogródku wczora nazbierałam,

I uwieńczyłam Matki Boskiej skronie,

Tam nad łóżkiem na obrazku.

Widzę - to Matka Boska - cudowny blasku!

Pogląda na mnie, bierze wianek w dłonie,

Podaje Jezusowi, a Jezus dziecię

Z uśmiechem rzuca na mnie kwiecie -

Jak wypiękniały kwiatki - jak ich wiele - krocie,

A wszystkie w przelocie

Szukają na powietrzu siebie,

Moje kochanki!

I same plotą się w wianki.

Jak tu mnie miło, jak w niebie;

Jak tu mnie dobrze, mój Boże; -

Niech mię na zawsze ten wianek otoczy,

Niech zasnę, umrę, patrząc w te róże,

W te białe narcyzu oczy.

 

Róża, ta róża żyje!

Wstąpiła w nią dusza,

Główką lekko rusza,

Jaki ogień z niej bije.

To rumieniec żyjący - jak zorzy wniście.

Śmieje się, jak na uśmiech rozwija liście,

Roztula między liściem dwoje ust z koralu,

Mówi, coś mówi - jak cicho, jak skromnie.

Co ty, różo, szepcesz do mnie?

 

Narrator:

Mickiewicz, autor wielkich dramatów i narodowej epopei pisał także piękne, pełne mądrości

 i uroku – bajki, pouczające i śmieszne zarazem:

 

Recytator:

            Lis i kozioł

Już był w ogródku, już witał się z gąską;

Kiedy skok robiąc wpadł w beczkę wkopaną,

Gdzie wodę zbierano;

Ani pomyśleć o wyskoczeniu.

Chociaż wody nie było i nawet nie grząsko:

Studnia na półczwarta łokcia,

Za wysokie progi

Na lisie nogi;

Zrąb tak gładki, że nigdzie nie wścibić paznokcia.

Postaw sięż teraz w tego lisa położeniu!

Inny zwierz pewno załamałby łapy

I bił się w chrapy,

Wołając gromu, ażeby go dobił:

Nasz lis takich głupstw nie robił;

Wie, że rozpaczać jest to zło przydawać do zła.

Zawsze maca wkoło zębem,

A patrzy w górę; jakoż wkrótce ujrzał kozła,

Stojącego tuż nad zrębem

I patrzącego z ciekawością w studnię.

Lis wnet spuścił pysk na dno, udając, że pije;

Cmoka mocno, głośno chłepce

I tak sam do siebie szepce:

"Oto mi woda, takiej nie piłem, jak żyję!

Smak lodu, a czysta cudnie.

Chce mi się całemu spłukać,

Ale mi ją szkoda zbrukać,

Szkoda!

Bo co też to za woda!"

Kozioł, który tam właśnie przyszedł wody szukać:

"Ej! - krzyknął z góry - Ej, ty ryży kudła,

Wara od źródła!"

I hop w dół. Lis mu na kark, a z karku na rogi,

A z rogów na zrąb i w nogi.

 

Recytator:

Przyjaciele

Nie masz teraz prawdziwej przyjaźni na świecie;

Ostatni znam jej przykład w oszmiańskim powiecie.

Tam żył Mieszek, kum Leszka, i kum Mieszka Leszek.

Z tych, co to: gdzie ty, tam ja, - co moje, to twoje.

Mówiono o nich, że gdy znaleźli orzeszek,

Ziarnko dzielili na dwoje;

Słowem, tacy przyjaciele,

Jakich i wtenczas liczono niewiele.

Rzekłbyś; dwój duch w jednym ciele.

O tej swojej przyjaźni raz w cieniu dąbrowy

Kiedy gadali, łącząc swojo czułe mowy

Do kukań zozul i krakań gawronich,

Alić ryknęło raptem coś koło nich.

Leszek na dąb; nuż po pniu skakać jak dzięciołek.

Mieszek tej sztuki nie umie,

Tylko wyciąga z dołu ręce: "Kumie!"

Kum już wylazł na wierzchołek.

Ledwie Mieszkowi był czas zmrużyć oczy,

Zbladnąć, paść na twarz: a już niedźwiedź kroczy.

Trafia na ciało, maca: jak trup leży;

Wącha: a z tego zapachu,

Który mógł być skutkiem strachu.

Wnosi, że to nieboszczyk i że już nieświeży.

Więc mruknąwszy ze wzgardą odwraca się w knieję,

Bo niedźwiedź Litwin miąs nieświeżych nie je.

Dopieroż Mieszek odżył... "Było z tobą krucho! -

Woła kum, - szczęście, Mieszku, że cię nie zadrapał!

Ale co on tak długo tam nad tobą sapał.

Jak gdyby coś miał powiadać na ucho?"

"Powiedział mi - rzekł Mieszek - przysłowie niedźwiedzie:

Że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie".

 

 

 

 

Narrator:

W lipcu 1832 roku Mickiewicz przybył do stolicy Francji. Tu rozpoczął pisanie utworu, który nazywał swoim pieszczonym dzieckiem i miał ciągłe przeszkody        w jego tworzeniu.

SCENKA

Narrator:

W połowie lutego 1834 roku w mieszkaniu Adama w Paryżu zebrała się, jak zwykle o szarej, wieczornej godzinie garstka przyjaciół. Adam siedział w pokoju przy kominku zaabsorbowany pisaniem.

(wszyscy czekają, rozmawiają półgłosem, przeglądają gazety)

Adam: Chwała Bogu! Oto w tej chwili podpisałem pod „Panem Tadeuszem” wielkie finis!

(przyjaciele składają gratulacje)

Jeden z przyjaciół: A teraz nam czytaj!

(Mickiewicz zaczyna czytać, jeden z gości bierze od niego kartki i dalej recytuje)

Recytator:

            Pan Tadeusz (fr.)

Słońce już gasło, wieczór był ciepły i cichy,
Okrąg niebios gdzieniegdzie chmurkami zasłany,
U góry błękitnawy, na zachód różany;
Chmurki wróżą pogodę, lekkie i świecące,
Tam jako trzody owiec na murawie śpiące,
Ówdzie nieco drobniejsze, jak stada cyranek,
Na zachód obłok na kształt rąbkowych firanek,
Przejrzysty, sfałdowany, po wierzchu perłowy,
Po brzegach pozłacany, w głębi purpurowy,
Jeszcze blaskiem zachodu tlił się i rozżarzał,
Aż powoli pożółkniał, zbladnął i poszarzał;
Słońce spuściło głowę, obłok zasunęło,
I raz ciepłym powiewem westchnąwszy - usnęło"

A szlachta ciągle pije i wiwaty wznosi:

Napoleona, Wodzów, Tadeusza, Zosi,

Wreszcie z kolei wszystkich trzech par zaręczonych,

Wszystkich gości obecnych, wszystkich zaproszonych,

Wszystkich przyjaciół, których kto żywych spamięta

I których zmarłych pamięć pozostała święta.

 

I ja tam z gośćmi byłem, miód i wino piłem,

A com widział i słyszał, w księgi umieściłem.

 

Narrator:

Na zakończenie naszej literackiej podróży chcemy jeszcze przywołać poglądy starożytnych Greków na związek pomiędzy literaturą a świadomością narodową. Dlaczego to robimy, zaraz się dowiecie.

            Starożytni Grecy, nazywający się też Hellenami, byli narodem bardzo z siebie dumnym, uznającym się za ludzi najlepiej wykształconych w ówczesnym świecie, o najwyższym poziomie kultury, literatury, sztuki i filozofii. Bycie Hellenem uważali za coś wyjątkowego, wręcz za dar bogów.

            Dla Greków godnym miana prawdziwego Hellena był tylko ten, kto potrafił pięknie mówić po grecku i znał na pamięć ich narodowe eposy, stworzone przez Homera, czyli „Iliadę” i „Odyseję”. Każdy wykształcony Grek umiał je recytować całymi godzinami.

Kto tego nie potrafił, był uważany za ignoranta, człowieka prymitywnego, jednym słowem, za barbarzyńcę.

            Czy zastanawiasz się czasem, co właściwie znaczy być Polakiem? Czy naprawdę wystarczy tylko urodzić się w naszym kraju i posługiwać się jako tako polszczyzną? Co odpowiedziałbyś na pytanie starożytnego Greka, kiedy zapytałby cię: „Jaki znasz epos, cudzoziemcze, gdzie pieśń, w której twój naród przechowuje skarby kultury? Co potrafisz o niej powiedzieć?”

            Życzymy Ci, aby twoją ambicją było wiedzieć jak najwięcej i znać wszystkie ważne dzieła literatury narodowej.

 

Recytator:

Cóż by się z wami stało, nierozumne drzewa ?

Tartak by was pochłonął od deski do deski,

i tyle by was było. Lecz w ziemi litewskiej

razem z wami żył człowiek, który o was śpiewał.

Po zaściankach na Litwie różni Mickiewicze

Żyliby zwykłą pracą przykładnych Polaków.

Cóż by nas obchodziły te Tuhanowicze

Któż by pamiętał imię córki Wereszczaków

Po zaułkach wileńskich bracia filomaci

Przeminęliby nikłym, niepowrotnym cieniem

Dzisiaj szukamy imion i serc tych postaci

Które w historii on podmalował wzruszeniem.

 

 

Narrator:

Dziękujemy wszystkim za udział w dzisiejszym spotkaniu. Mamy nadzieję, że przybliżyliśmy wam wizerunek człowieka, którego poezja wzrusza i skłania do refleksji od czasów jej powstania po dzień dzisiejszy. Na zakończenie oddajemy głos współczesnemu twórcy – Tadeuszowi Różewiczowi. W listopadzie 2005 r., wspominając Adama Mickiewicza w 150 rocznicę śmierci, napisał wiersz, w którym podejmuje dialog z poetą, przypomina jego ostatnie przesłanie i wypowiada gorzkie oskarżenia pod adresem współczesnego człowieka. Posłuchajcie.

Recytator:

 

Tadeusz Różewicz

            ***

                        Mija 150 lat od śmierci Mickiewicza

Duch (śmiejąc się) A wiesz ty,

Co będzie z Polską za lat dwieście?

Wiem widzę Adamie

Mój pierwszy Człowieku

 

Wiem widzę czuję

Serce mi się ściska

„serce mi się kraje”

tak po staroświecku

„powiedz moim dzieciom niech się kochają

między sobą”…

to był twój Testament

ale dzieci

nie kochają się

ludzi świat siebie ohydzą

utraciwszy rozum.

plwają na siebie i żrą jedni drugich!

ze Stambułu ze smutnego domu

z izby bez światła

płynie twój szept

„niech się kochają”

szept płynie zamiera

nie doszedł do nas

do naszego Domu

boli mnie serce staje

ocknąłem się

jaka cisza wkoło

„niech się kochają”

już zwietrzałe słowa

od lat dobiegają z Rzymu

ze Stambułu do Polski

powoli słabną

zamierają

nowych ust szukają

które to powtórzą

ale gdzie ukryć łzy

co zrobić ze łzami

w listopadzie

najlepiej ukryć łzy

w uśmiechu

uciec z duszą na listek